MKTG NaM - pasek na kartach artykułów

Plastycy twierdzą, że mieliśmy w Mysłowicach drugiego Nikifora

Krzysztof P. Bąk
Rafał Granowski i Adam Plackowski pokazują ostatnie prace nieżyjącego Krzysztofa Sabata.
Rafał Granowski i Adam Plackowski pokazują ostatnie prace nieżyjącego Krzysztofa Sabata.
W świecie Krzysztofa była tylko przestrzeń. Właściwie był tylko Krzysztof i tylko przestrzeń. Przestrzeń do zamalowania przez Krzysztofa. Krzysztof Sabat miałby dzisiaj 50 lat. Był w upośledzony umysłowo.

W świecie Krzysztofa była tylko przestrzeń. Właściwie był tylko Krzysztof i tylko przestrzeń. Przestrzeń do zamalowania przez Krzysztofa.
Krzysztof Sabat miałby dzisiaj 50 lat. Był w upośledzony umysłowo. Chodził na zajęcia plastyczne. Idąc drogą, czytał gazetę. Wystarczyło dać mu kartkę, powierzchnię do rysowania. Farbami, pastelami, kolejnymi kreskami przedstawiał swój świat, to co widział, to co przeżył.

- Miał I stopień niepełnosprawności. Mało mówił, ale wszystko rozumiał. Był zamknięty w sobie, każdy temat zajęć mu odpowiadał. Spokojnie obserwował. Dość swobodnie poruszał się po mieście - charakteryzuje Sabata Olga Szwemin, szefowa Stowarzyszenia Pomocy Niepełnosprawnych "Skarbek". Przez 15 lat Krzysztof codziennie uczestniczył w organizowanych przez te organizację warsztatach.

Zmarł w ubiegłym roku, jego nerki odmówiły dalszej pracy. W przyszły czwartek w Muzeum Mysłowic zostanie otwarta wystawa jego prac. Zdaniem prowadzących zajęcia plastyczne, w których uczestniczył Sabat, mieliśmy w Mysłowicach drugiego, swojego Nikifora, naiwnego malarza. A może dalej mamy, bo przecież zostały jego prace.

Urszula Stodółkiewicz-Flak od wielu lat prowadzi w Miejskim Centrum Kultury pracownię malarską. Nie pamięta, kiedy po raz pierwszy pojawił się Krzysztof Sabat. Może dziesięć, może dwadzieścia lat temu.

- Zawsze siadał tam za filarem - pokazuje Stodółkiewicz-Flak. - Przyprowadzał go ojciec.

Sabat rysował od urodzenia. Nikt jego świata przelewanego na białe kartki nie brał poważnie. Zwierzęta i ludzie miały te same twarze, drzewa były podobne.

- W telewizji widział corridę. Namalował to - opowiada Urszula Stodółkiewicz-Flak. - Krew była fioletowo-czerwona, żółta ściana. Ten dramatyzm, ten fiolet z żółcią pamiętam do dzisiaj. Malował pasami. Po kolei przedstawiał to, co widział na spacerze. Jego kompozycje zawsze były pełne. Miał swój styl.

- Każdy jego obraz, każda twarz na nim, są rozpoznawalne. Do wszystkiego co opisał, dorobił swój własny styl. Na tym polega wielkość w sztuce, że coś jest charakterystyczne tylko dla kogoś, niepowtarzalne - zachwyca się Adam Plackowski.

Każdego ranka Krzysztof Sabat szedł z Bończyka, gdzie mieszkał, do centrum, na ul Strumieńskiego, do siedziby Skarbka. Zawsze w drodze trzymał rozpostartą gazetę. Jego znajomi wspominają, że był to DZ Niski, tęgawy, najczęściej przychodził w brązowym, zrobionym na drutach swetrze i takich spodniach. Zawsze pierwszy się przebierał i był gotowy do zajęć. Żeby się nie pobrudzić, zakładał zarękawki.

Potrafił malować na wszystkim. Kawałek papieru, deski, ściana, płótno, szafka, krzesło. Chciał malować wszystkim. W czasie jednych zajęć Plackowski nie zauważył, że zamiast pędzla podał mu złamany kikut tego malarskiego narzędzia. Sabat nie przerwał pracy, malował drzewcem. Innym razem rysował coś na ścianie. Musiał stanąć na krześle. Nie przerwał, nie przesunął stołka, Plackowski ściągnął go z niego, gdy o mały włos by spadł, tak był przechylony. - Nie było ważne czym i kiedy maluje, ale że maluje. Malowanie u niego było jak fizjologiczne czynności, jak oddychanie - opowiada Adam Plackowski.

- Nic go nie oderwało. Był Krzyś i przestrzeń którą miał zagospodarować. Do ostatniej drobinki wykorzystywał wszystko czym mógł rysować - dodaje Stodółkiewicz-Flak.

Rafała Granowskiego, kolegę Sabata z warsztatów terapii zajęciowej, śmierć tego naiwnego artysty bardzo zaskoczyła. Wspomina go jako dobrego, nie wadzącego nikomu kolegę. Inni podopieczni Skarbka przez kilka miesięcy po jego śmierci w czasie przerwy stawiali kubek z herbatą przy stoliku zwykle zajmowanym przez Krzysztofa.

- W ubiegłym roku dla parafii NSPJ malowaliśmy drogę krzyżową. Krzysiowi bardzo zależało, żeby wykonać ostatnią stację, złożenie do grobu. Miał ją malować ktoś inny, Krzyś przygotował kilka rysunków. To irracjonalne, ale niedługo potem zmarł - wspomina Urszula Stodółkiewicz-Flak

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Nie żyje Jan A.P. Kaczmarek. Zdobywca Oscara miał 71 lat

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na myslowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto