Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Józef Misztela, sportowiec i biznesmen

Andrzej Grygierczyk
Józef Misztela tryska optymizmem. Wyniósł go z domu i traktuje jako życiową dewizę. - Z optymizmem lepiej się żyje - mówi. Miał 9 lat, kiedy we wsi Nowinki pod Piotrkowem Trybunalskim, na skutek wypadku, bardzo ...

Józef Misztela tryska optymizmem. Wyniósł go z domu i traktuje jako życiową dewizę. - Z optymizmem lepiej się żyje - mówi.

Miał 9 lat, kiedy we wsi Nowinki pod Piotrkowem Trybunalskim, na skutek wypadku, bardzo mocno uszkodził sobie dłoń - wpadła do koła młockarni. - Gdyby nie zaprzyjaźniony z ojcem chirurg, któremu udało się to wszystko poskładać, pewnie byłoby po ręce. A tak, zniekształcona, bo zniekształcona, ale jest.

Jak rezygnował z marzeń

Z paru marzeń musiał w związku z tym zrezygnować. Na przykład z tego, by zostać marynarzem. Został więc... sportowcem, później trenerem, a w końcu handlowcem. Sportowcem był dobrym, trenerem bardzo dobrym, handlowcem jest wyśmienitym. Kilkanaście dni temu został wyróżniony tytułem Kupca Roku 2006 w województwie śląskim.

Sportowcem, konkretnie zapaśnikiem, został trochę na przekór wszystkiemu. I bardzo późno, w wieku 17 lat, wystartował w swoich pierwszych zawodach. - Chciałem po prostu udowodnić sobie, że mimo wszystko, potrafię normalnie funkcjonować. Nie, nie - koledzy w szkole mi nie dokuczali, oni zresztą wiedzieli, że nie warto ze mną zaczynać. Ułomkiem nigdy nie byłem.

Znalazł się w sekcji zapaśniczej Piotrcovii Piotrków Trybunalski, zamarzył sobie nawet studia na Akademii Wychowania Fizycznego. Znów dostał po głowie - odmowa przyjęcia z powodu niepełnej sprawności ręki.

Przypadek sprawił, że wpadł w oko działaczom Siły Mysłowice. Obserwowali go już wcześniej, m.in. na Ogólnopolskiej Spartakiadzie Młodzieży. A później raz jeszcze, może trochę przez zasady ówczesnego prezesa klubu, Romana Stachonia, który był przekonany, że klub utrzyma swoją sportową pozycję mimo ścisłego trzymania się amatorskich zasad. Nie utrzymał, spadł do II ligi, w której musiał walczyć m.in. z Piotrcovią. A w niej zawodnikiem był Józef Misztela.

- Pojechaliśmy na dwa mecze do Mysłowic - wspomina Józek. - W pierwszym wszyscy nasi zawodnicy przegrali, oprócz mnie. Na rewanż nie "zrobiłem" limitu wagi, więc z kategorii 74 kg przeszedłem do kategorii 82 kg i znów w cuglach wygrałem, bodaj z ówczesnym mistrzem Polski juniorów. Wtedy to Stachoń powiedział do Czesława Kwiecińskiego, fantastycznego zapaśnika, wywodzącego się zresztą z moich rodzinnych stron mówi: - Ten chłopak musi być u nas w klubie.

Jak żegnał się ze sportem

W Mysłowicach znalazł się w 1977 roku. Miał już 24 lata i wielkich sukcesów nie zdążył już odnieść. Zresztą, konkurencja w jego kategoriach, 74 i 82 kg, była wówczas w Polsce ogromna. Nazwiska Andrzej Suprona, Stanisława Krzesińskiego czy Jana Dołgowicza, mówią same za siebie. Ale drugie czy trzecie miejsca w rywalizacji krajowej były w jego zasięgu. W zespole Siły występował do 1981 roku, a "po drodze" studiował na AWF w Katowicach. - Lekarze tym razem przymknęli oko - uśmiecha się Misztela.

Ostatni pojedynek w karierze stoczył z Węgrem Kocsisem w Austrii. Wygrał z nim, a potem Węgier dwukrotnie sięgnął po mistrzostwo olimpijskie. Potem został trenerem w Sile. Najmilej wspomina okres współpracy z legendą śląskich zapasów, Janem Adamaszkiem. - Dużo się przy nim nauczyłem, do tej pory jestem mu za to wdzięczny. Zresztą chodzi nie tylko o sprawy sportowe, także zwyczajne - życiowe.

Trenerem w Mysłowicach pozostał do 1985 roku, ale czuł, że musi coś w swoim życiu zmienić, bo to nie był dobry czas dla sportowców. W zakładach pracy, w których utrzymywano sportowe etaty, przypinano im łatkę darmozjadów. Nasilające się strajki potęgowały poczucie niepewności.

Przypadek zrządził, że spotkał się z kolegą, który szukał wspólnika do piekarni. - On był fachowcem, ale nie miał pieniędzy, żeby wyremontować piekarnię w Tychach, ja takie wsparcie mogłem mu zaoferować - wspomina Misztela. - I tak to się zaczęło. Przekonałem się, że to jest dobry sposób na życie, że można na tym nieźle zarobić, ponadto ja się w handlu dobrze czułem, jak to zapaśnik - śmieje się, robiąc oczko, Misztela.

I tak kroczek po kroczku, wchodził we własny biznes. Najpierw była piekarnia w Tychach, potem sklep, wreszcie tak zwane markety - w Rybniku i Oświęcimiu. Zatrudnia ok. 150 osób. Ale wciąż marzy o tym, by jeszcze bardziej rozszerzyć swoją działalność i by zbudować coś naprawdę wielkiego, z rozmachem, oczywiście w Tychach.

Jak wchodził w interesy

- Czuję się w tym biznesie znakomicie. Może również dlatego, że moją dewizą jest to, by nigdy nie dążyć do zysku za wszelką cenę. Nade wszystko staram się, żeby klienci w moich sklepach byli tak obsłużeni, jak sam chciałbym być obsłużony. Doszło do tego, że niektórzy klienci przyjeżdżają w te dni - przez trzy dni pracuję w Rybniku, a przez trzy dni w Oświęcimiu - w których ja jestem, żeby ze mną pogadać. Te rozmowy bardzo dużo mi dają, bo to najrzetelniejsza informacja, co jest źle i czego oczekują. Może m.in. dlatego przypadł mi zaszczytny tytuł Kupca Roku 2006?

O handlu z panem Józefem można bez końca. Wykład człowieka tak w swojej branży doświadczonego, prowadzi do wniosku, że wystarczyłoby, by polscy kupcy byli traktowani w Polsce z równą atencją, jak jego zachodni konkurenci, a byliby równie silni. Chodzi o ulgi inwestycyjne, podatkowe, różnego rodzaju bonusy - tylko dlatego, że zatrudniają ludzi. - Gdybym miał te możliwości, to po dwóch latach sam wybudowałbym taki wielki supermarket - twierdzi Misztela z przekonaniem.

Jak tworzył rodzinę

Nigdy też nie ukrywał, że niezmiernie istotnym źródłem jego sukcesów jest wspaniała rodzina. To zresztą kolejna historia warta filmu bądź książki. Mogłaby się ona zacząć od wizyty w Doniecku na Ukrainie w 1976 roku, oczywiście przy okazji turnieju zapaśniczego.

- Moja przyszła teściowa pracowała tam jako dyrektor obiektu, w którym odbywał się ten turniej - wspomina Misztela. - Chciała ode mnie kupić dżinsy dla córki. Ponieważ miałem, hm, smykałkę również do handlu, byłem przygotowany na takie transakcje. Pokazała mi zdjęcie 16-letniej wówczas dziewczyny. Delikatnie mówiąc, dziewczę ze zdjęcia nie zrobiło na mnie najlepszego wrażenia. Ale nazajutrz, po walkach, wychodzę z hali, patrzę i widzę... piękność. Wręcz w ziemię wrosłem. To była Raisa. Tak zaczęła się nasza znajomość. W 1979 roku w Doniecku powiedzieliśmy sobie - tak.

Raisa była piosenkarką, liderką popularnego wtedy na Ukrainie zespołu "Promień".

- Ale wróciła do śpiewania dopiero przy okazji telewizyjnego programu Droga do Gwiazd - mówi Misztela. - Zakwalifikowała się do finału, co dało jej impuls, by znów zająć się śpiewaniem na poważnie. Wydała jedną płytę, dosłownie na dniach na rynku ukaże się druga, nagrała teledysk. W ub. roku śpiewała w Sali Kongresowej w Warszawie, w czerwcu jedzie na występy do Paryża...

Mają dwie córki. Marlena studiuje filologię rosyjską na Uniwersytecie Śląskim, a jednocześnie w Kijowie, głównie po to, żeby poznać dobrze język ukraiński. Druga, Regina, jest studentką stosunków międzynarodowych na Uniwersytecie Jagiellońskim.

Sport przez życie Misztelów przeplata się nieustannie. Trzeba trafu, że chłopakiem Marleny jest Łukasz Jachym, wielki sympatyk piłkarskiej reprezentacji Polski, której towarzyszy niemal na każdym meczu, przyjaciel Jerzego Dudka, a nade wszystko prezes GKS'71 Tychy. Pod jego kierunkiem tyski zespół zmierza ku III lidze.

- Bardzo fajny chłopak - nie ukrywa satysfakcji Józef Misztela. - Cieszę, że jest taki pogodny i obrotny. I tak jak ja jest wyznawcą dewizy, że optymistom żyje się lepiej.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Konferencja prasowa po meczu Korona Kielce - Radomiak Radom 4:0

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na myslowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto