Pożar hali w Mysłowicach: w niedzielę, 28 grudnia, wieczorem. 26-letni pan Staszek z żoną Ulą byli akurat na miejscu, w części mieszkalnej. To oni wezwali strażaków.
Nim ci przyjechali, ogniem zajął już cały dach hali, a ocieplający ją styropian tylko sprzyjał rozprzestrzenianiu się pożaru. - Pomagali znajomi. Razem próbowaliśmy ratować dobytek - dokumenty, maszyny, wynosiliśmy butle z gazem, ale na niewiele się to zdało - wspomina łamiącym się głosem pan Staszek.
Strażakom początkowo brakowało wody. - Ciśnienie w rurociągu było na tyle niskie, że przedsiębiorstwo wodociągowe musiało je zwiększyć, co przy zimowej aurze skutkowało awarią starego wodociągu - wyjaśnia st. kpt. Wojciech Chojnowski z Komendy PSP w Mysłowicach. [Więcej o pożarze TUTAJ]
Dwa dni po pożarze hala, zwłaszcza część mieszkalna i warsztat, nadal wyglądały jak pobojowisko. Mimo że Biegoniowie wzięli się do pracy jak tylko zakończono oględziny. - Przychodzą pomagać tak nasi pracownicy, którym przecież też zależy, by jak najszybciej rozpocząć pracę, jak i nieznajomi - opowiada wzruszona pani Jolanta.
- Dostaliśmy już dużo ubrań dla synowej i wnuczki, ktoś przywiózł meble. Za wszystko dziękujemy, teraz najbardziej potrzebne są nam dodatkowe ręce do pracy, ciepłe obuwie i odzież dla mężczyzn, którzy przychodzą pomagać w odbudowie, wszelkie narzędzia i materiały budowlane - od przedłużaczy, śrubokrętów, dachówek po piłę łańcuchową - wymienia mysłowiczanka.
Bardziej niż części mieszkalnej Biegoniom żal właśnie maszyn. - Nimi zarobilibyśmy na odbudowę wszystkiego, a tak musimy zaczynać od początku - tłumaczy pan Grzegorz.
Zbiórkę odzieży i narzędzi dla poszkodowanych rozpoczęła już przyjaciółka rodziny, Magda Gołębiewska. Można kontaktować się z nią pod nr tel. 534-263-493.
Pożar hali w Mysłowicach: Mieszkanie wam się nie należy
W najgorszej sytuacji są pan Staszek i jego żona. W zaadaptowanej na mieszkanie części budynku stracili cały dobytek. - Zostali praktycznie bez dachu nad głową. On pomieszkuje u znajomych, a Ula u rodziny w Bielsku-Białej - opowiada pani Jolanta. Nie może też zrozumieć, dlaczego miasto odmówiło im mieszkania zastępczego.
Urzędnicy bronią się twierdząc, że jeden z poszkodowanych złożył w Miejskim Ośrodku Pomocy Społecznej oświadczenie, w którym podał, iż wszyscy członkowie rodziny mają gdzie mieszkać i mają pieniądze na podstawowe potrzeby.
- Pracownicy MOPS zaproponowali wtedy rodzinie pomoc doraźną w postaci gorących posiłków, bonów żywnościowych i pościeli, ale rodzina pomocy nie przyjęła - mówi Kamila Szal z magistratu. Biegoniowie przedstawiają trochę inną wersję wydarzeń.
- Usłyszeliśmy, że mieszkanie zastępcze synowi nie przysługuje, bo jest jeszcze zameldowany u nas. Tyle że my mamy dwupokojowe mieszkanie w kamienicy, w którym z nami mieszka już jedna córka z mężem i dziećmi. Tak się nie da na dłuższy czas - ubolewa mama pana Staszka.
Strefa Biznesu: Uwaga na chińskie platformy zakupowe
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?