Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Odzyskała siłę dzięki Hospicjum Cordis

Grażyna Kuźnik
Fot. Arkadiusz Gola.
Kiedy zachorowałam na raka, nie wiedziałam, że jest to choroba, na którą można umrzeć. Byłam dzieckiem. Nie myślałam o śmierci nawet wtedy, gdy trafiłam do hospicjum Cordis. Bo właśnie tam odzyskałam siły. Dzisiaj, kiedy jestem zdrowa, nadal przychodzę do hospicjum, żeby opowiadać o tym, co mi się przydarzyło. O tej historii pisze Grażyna Kuźnik.

Marta pamięta pierwszy dziwny ból kolana, na lekcji wychowania fizycznego. I pierwszy pobyt w hospicjum Cordis, gdzie trafiła na dzień przed Wielkanocą. Była już po operacji nogi, wyjęto jej kość zaatakowaną przez nowotwór, wstawiono endoprotezę. Bolało. Czuła się bardzo słaba, ale okazało się, że w hospicjum nie ma czasu na rozpacz.

- Wszyscy byli tam w dobrych nastrojach, były akurat tańce, śmiechy, zabawa. Pomyślałam, że tu się nie tylko godnie umiera, ale też żyje. Od razu poprawił mi się humor - opowiada Marta Stylińska, która zachorowała w 1996 roku. Miała wtedy 12 lat. Nie wiedziała, co to jest nowotwór kości. Po prostu przewróciła się podczas biegania, stłukła kolano, nic wielkiego. Bolało jak nigdy, ale w końcu minęło. Miesiąc później znowu uderzyła się w nogę. Tym razem ból był nie do zniesienia, płakała nocami. Rodzice zrozumieli, że z córką dzieje się coś złego.

Zaczęły się wizyty u lekarzy. Dostawała tylko maści albo dobre rady, na przykład żeby nie zmyślała chorób, bo do szkoły trzeba chodzić. Marta była oburzona, lubiła się uczyć. Mazidła nie dawały żadnej ulgi; kolano puchło. Tak naprawdę nogą dziewczynki zajął się dopiero któryś z kolei lekarz, z Mysłowic. Zarządził biopsję w szpitalu.

- Wiedziałam, że to coś poważnego, bo wynikami zainteresowało się wiele osób, zrobił się wokół mnie szum. A ja się cieszyłam, że nareszcie zaczną mnie leczyć - opowiada dzisiaj Marta. Wtedy po raz pierwszy jej organizm, chociaż uległ chorobie, ujawnił wielką siłę; zdolność do optymizmu i radości życia. O chemioterapii nie miała pojęcia. W szpitalu widziała łyse dzieci, ale nie spodziewała się, że i ona może stracić własne złotoblond włosy. Swój piękny warkocz.

- To koszmar. Chemioterapię znosiłam źle, niczego mi nie oszczędziła. Wymioty, izolacja. Łysiałam, warkocz trzeba było ściąć. Traciłam rzęsy. Myślałam, że nikt się we mnie nie zakocha, zostanę sama i na zawsze łysa. Ale jednak nie o tym, że umrę - uśmiecha się Marta. Warkocz zostawiła na pamiątkę, żeby jej przypominał, do czego dążyła. Chciała być zdrowa, silna. Ale przed sobą miała długie leczenie.

- Mogłam stracić nogę, ale tylko wyjęto mi z niej kość. Po operacji bałam się spojrzeć, bo byłam pewna, że obcięto mi dwie nogi! Aż lekarz podniósł mi głowę i zobaczyłam, że nogi są - rozpromienia się Marta. Przeszła chemię, operację i w końcu znalazła się w hospicjum. Na oddziale stacjonarnym, czasem lekarze odwiedzali ją w domu.

- Poznałam wtedy doktor Jolę Grabowską-Markowską, która założyła hospicjum. Nie mam słów, żeby jej podziękować za to, co dla nas zrobiła - mówi dziewczyna. Pacjent chory na nowotwór musi w siebie wierzyć, ale musi też mieć oparcie w innych.

- Miałam chwile załamania, gdy straciłam przyjaciółkę. Agnieszka była trochę starsza ode mnie. Poznałyśmy się w Warszawie, w Centrum Zdrowia Dziecka. Chorowała na raka, ale była dobrej myśli. I nagle dostałam wiadomość o jej śmierci! W jednej chwili dorosłam. Zrozumiałam, że ja też mam chorobę, na którą się umiera - wspomina Marta.

Jej samej przypadł jednak inny los. Wycieńczony organizm mobilizował się, zbierał wszystkie siły i pokonywał chorobę. Odrosły jej włosy, tak samo złotoblond jak przedtem. Siły wracały. Mama, która wciąż była przy córce, zawsze znalazła sposób, żeby Martę rozbawić. Ich wspólne hasło, śpiewane codziennie rano na cały głos, to: Ole, ole, nie damy się! - Pamiętam mamę Marty z hospicjum, z którym współpracuję. Była zawsze pogodna, starała się poprawiać córce nastrój, rozśmieszać ją. One obie po prostu wszystkich zaczarowały - mówi Bożena Klimus, dziennikarka TVP Katowice, która wspólnie z Janem Zubem nakręciła film dokumentalny o Marcie. Wkrótce będzie można go obejrzeć w Ekspresie Reporterów.

Marta niepotrzebnie bała się, że nikomu się nie spodoba. Już po operacji pojechała na wakacje do rodziny ojca. Każdy jej tam współczuł, tylko nie pewien sympatyczny chłopak. On traktował ją jak atrakcyjną dziewczynę i zaprosił na randkę. Zakochali się. Dzisiaj są małżeństwem, mają niespełna dwuletniego synka Ireneusza. Lekarze uznali, że nic nie stoi na przeszkodzie, żeby pojawił się na świecie. Marta jest zdrowa.

- Nadal odwiedzam hospicjum, bo nie chcę zapomnieć tego, co tam przeżyłam. Może komuś moja historia doda sił, może ktoś dzięki mnie poczuje się lepiej - mówi Marta. Wciąż pamięta słowa mamy, które słyszała w najcięższych chwilach: - Łzy są dla Boga, dziecko, a dla ludzi trzeba mieć uśmiech.

od 12 lat
Wideo

Stellan Skarsgård o filmie Diuna: Część 2

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na slaskie.naszemiasto.pl Nasze Miasto