Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Michał Aleksandrowicz: "Zawsze powtarzam, że jestem z Pragi. Warszawa to moje miasto" [ROZMOWA]

Redakcja
Michał Aleksandrowicz: "Zawsze powtarzam, że jestem z Pragi. Warszawa to moje miasto"
Michał Aleksandrowicz: "Zawsze powtarzam, że jestem z Pragi. Warszawa to moje miasto" Szymon Starnawski
Michał Aleksandrowicz jest rzucającym koszykarskiej Legii Warszawa. Niedawno zagrał w drużynie 100. mecz i zdobył 1000. punkt. Nie przywiązuje jednak dużej wagi do takich "jubileuszy". W sobotę, 6 maja, Legia awansowała do finału I ligi i zagra o awans do Polskiej Ligi Koszykówki. Z Michałem rozmawiamy o tym, czy nie jest dla niego za późno na grę w ekstraklasie, jak to jest jeździć samochodem bez prawa jazdy i czy jest szansa, że otworzy restaurację na Pradze.

Pochodzisz z Warszawy, ale profesjonalną karierę rozpoczynałeś w Zniczu Pruszków. Jak to się stało, że nie w Warszawie?
Kiedy skończyłem gimnazjum, w Kozienicach działała jedna Szkoła Mistrzostwa Sportowego. Później podzieliła się ona na cztery różne miejscowości, w tym właśnie na Warszawę, gdzie znajdowała się przy ul. Konwiktorskiej i tam właśnie poszedłem się uczyć. Miałem wtedy 16 lat, więc byłem w takim wieku, kiedy niczego nie traktowałem poważnie. Zacząłem więc nagminnie opuszczać szkołę, wagarować, zwłaszcza w drugim semestrze, co doprowadziło do tego, że nie zdałem roku.
Miałem jednak w klasie kolegę z Pruszkowa, z którym kiedyś grywałem. Pomógł mi znaleźć nowy klub i ściągnął mnie właśnie tam. W Pruszkowie dokończyłem liceum, ale wyjazd z Warszawy wiązał się z tym, że zamieszkałem z daleka od mamy. To był trudny okres, nie miałem ochoty chodzić do szkoły zwłaszcza, że nie było nikogo, kto mógłby mnie kontrolować, więc traktowałem wszystko na zupełnym luzie.
Akurat, kiedy mieszkałem w Pruszkowie, odbywały się Mistrzostwa Polski Juniorów Starszych. W jednym z meczów udało mi się rzucić sześć trójek z rzędu. Traf chciał, że na meczu był prezes Znicza Pruszków, który powiedział, że chce mnie zobaczyć w pierwszym składzie drużyny. Zostałem wykupiony z macierzystego klubu i grałem w Zniczu przez kilka lat.

Wychowałeś się na Pradze, która choć cały czas się rozwija, wciąż ma nie najlepszą sławę. Myślisz, że to, że mieszkałeś w tej dzielnicy, miało wpływ na Twoje problemy ze szkołą?
Na pewno tak było. Zawsze powtarzam, że jestem z Pragi, chociaż nie mieszkałem w samym sercu dzielnicy, czyli w okolicach placu Hallera czy ulicy Stalowej, które miały niezbyt dobrą opinię, ale bliżej Fabryki Samochodów Osobowych, na niedużym, spokojnym osiedlu. Ale znak „Praga-Północ” jest, więc to zobowiązuje! (śmiech).
Wracając, oczywiście miałem kolegów, z którymi lubiłem napić się piwa, a dodatkowo wychowałem się bez ojca, więc to wszystko się na siebie nałożyło akurat w okresie tego młodzieńczego buntu. Robiłem różne głupie rzeczy, np. jeździłem samochodem bez prawa jazdy. Mówiłem do mamy: dzisiaj lekcje zaczynam później. I kiedy ona wychodziła do pracy, brałem kluczyki, dokumenty i jeździłem Fiatem Seicento po Warszawie. Ale ktoś w mojej rodzinie zorientował się, że tak robię i zaczął spuszczać powietrze z opon. Wtedy przerzuciłem się na PlayStation.

Od początku chciałeś grać w koszykówkę?
Moje sportowe początki związane są z piłką nożną. Byłem w Legii na testach, chciałem zostać bramkarzem, ale się nie sprawdziłem. Potem poszedłem do Gimnazjum im. gen. Kazimierza Pułaskiego na ulicy Szanajcy i tam po pierwszym treningu złapałem tego koszykarskiego bakcyla. To był też okres, kiedy w mediach mocno promowany był Michael Jordan i koszykówka pochłonęła mnie całkowicie. Wtedy już wiedziałem, że na pewno chcę zostać sportowcem. Tak się akurat złożyło, że w tej szkole była sekcja koszykówki. Gdyby nie było, to może byłbym kim innym? Może siatkarzem… ? Nie wiem.
Natomiast wiem, że lubię aktywny tryb życia, nie potrafię siedzieć w miejscu. Kiedy przez dwa tygodnie mam kontuzję, to już mnie nosi, mam ochotę coś porobić.

Zadebiutowałeś na parkiecie, mając zaledwie 17 lat. Pamiętasz jak to było?
Na początku uczestniczyłem w wyjazdach, byłem obecny na meczach, ale nie grałem. Trener chciał, żebym najpierw oswoił się z atmosferą. Później, kiedy zobaczył, że szybko biegam, myślę na boisku i potrafię rzucać, wpuścił mnie na parkiet. Przed moim pierwszym meczem miałem wielką tremę. Graliśmy w Pruszkowie, mieliśmy bardzo dobry skład, przyszło wielu kibiców. Miałem wtedy świetnych mentorów, to była elita pruszkowskiej koszykówki: Jacek Rybczyński, Dominik Czubek i wielu innych. Oni nauczyli mnie podstaw, myślenia i trochę takiego cwaniactwa.
Bardzo się wtedy stresowałem, wszedłem na ostatnie 5 minut i trafiłem dwa rzuty osobiste. Wygraliśmy, więc debiut mogę zaliczyć do udanych. Później poszło już z górki.

To teraz może czas na debiut w ekstraklasie? Myślisz o tym, jakby to było, gdybyście z Legią awansowali?
Od dawna marzę o debiucie w ekstraklasie, o tym, żeby zagrać tam chociaż jeden mecz. Jestem jednak świadom tego, że na ekstraklasę jestem trochę za słaby fizycznie, tzn. że nie jestem bardzo wysoki i silnie umięśniony. Moimi atutami są szybkość, obrona, ale wiem, że musiałbym wiele rzeczy poprawić. Gdybyśmy awansowali i zostałbym w Legii, zrobiłbym wszystko, żeby poprawić swoje mankamenty. Mam nadzieję, że kiedyś uda mi się zagrać w Polskiej Lidze Koszykówki, a szczególnie w barwach Legii. Jestem tutaj już trzeci rok, to moje miasto. W tym roku wszystko jest na dobrej drodze, jesteśmy jeszcze bliżej awansu niż w poprzednim sezonie. Ale koszykówka jest sportem nieobliczalnym, więc może wydarzyć się wszystko, nic nie jest przesądzone.

W poprzednich sezonach Legia była blisko, ale czegoś brakowało. Po zakończonym sezonie pojawiały się wówczas głosy, że to grupa indywidualności, ale nie drużyna. Czy teraz to się zmieniło?
Wydaje mi się, że ludzie, którzy tak mówią, mylą się. Każdy zawodnik, który przychodzi do Legii, wie, po co tu jest. Gramy o awans, a nie o indywidualne statystyki. Nieważne, że ktoś zdobędzie 20 albo 30 punktów, skoro przegramy mecz. A mecz przegrywa cała drużyna, nie tylko ta osoba.
Dobrym przykładem jest Piotr Robak, który w poprzednim sezonie grał w Astorii Bydgoszcz i rzucał po 20 punktów w meczu. On wiedział, że kiedy przyjdzie do Legii, będzie miał do czynienia z 12 zawodnikami, z których każdy może w każdej chwili „odpalić” i trzeba być na to gotowym i przystosować się.
Nie powiedziałbym więc, że kiedyś był taki okres, że byliśmy zespołem indywidualności. Jesteśmy drużyną i walczymy o jeden wspólny cel, czyli awans do ekstraklasy.

W jednym z wywiadów, którego kiedyś udzieliłeś, powiedziałeś, że 27-letni zawodnik jest już za stary na debiut na najwyższym szczeblu rozgrywek. A może wiek i doświadczenie, nawet to zbierane na parkietach I ligi, są właśnie atutem?
Moim zdaniem 27 lat to za późno na debiut, ale przecież lepiej późno niż wcale. W pierwszej lidze gram już 11 lat, ale tak jak mówisz, mam nadzieję, że to doświadczenie zaowocuje, czegoś jeszcze się nauczę w ekstraklasie i będę mógł tam grać jeszcze przez kolejnych 11 lat.

O to też chciałam zapytać. Gdyby udało wam się awansować i zostałbyś w Legii, jak długo jeszcze chciałbyś pograć?
Mógłbym w Legii nawet skończyć karierę. Jestem stąd, tutaj mam całą rodzinę, wszystkich przyjaciół, kocham ten klub, niedługo się żenię. Jeśli będę musiał, to oczywiście gdzieś wyjadę, ale nie chciałbym. Powtarzam, gdybym mógł, zostałbym w Warszawie do końca kariery.

Jesteś zaskoczony, że w finale spotkacie się z GTK Gliwice, a nie z faworyzowanym Sokołem Łańcut?
Tak, ponieważ Gliwice miały swoje problem podczas sezonu i chyba nikt nie przypuszczał, że wygrają serię bez nawet jednej porażki. To na pewno trudny przeciwnik, bo kiedy ktoś ogrywa wicelidera po sezonie zasadniczym, to jest na fali wznoszącej. Taki przeciwnik jest najgorszy, bo wtedy czuje, że może wszystko. Skoro pokonał wicelidera, to czemu ma tego samego nie zrobić z Legią? Kiedy graliśmy w Poznaniu, z trybun padły okrzyki „Oni muszą, my możemy!”. I to jest prawda, bo drużyna, która nie jest pod presją, jest w stanie zrobić więcej.

Jakie nastroje teraz panują w waszym zespole przed decydującą batalią o ekstraklasę?
Z meczu na mecz gramy coraz lepiej. Jesteśmy zmotywowani. W sezonie zasadniczym, dwukrotnie pokonaliśmy GTK. Oni znają nasze mocne i słabe strony, my znamy ich, więc teraz to są takie koszykarskie szachy. Kto popełni błąd, ten przegra. Rywalizacja zapowiada się pasjonująco, dlatego już teraz zapraszam wszystkich kibiców na dwa pierwsze mecze, które odbędą się w hali OSiR Bemowo w piątek i sobotę.

Zobacz też: Koszykówka: Legia Warszawa - Spójnia Stargard. Stołeczni zwyciężają [ZDJĘCIA]

Podobno jedną z cech, które u siebie cenisz, jest poczucie humoru. Czy w szatni jesteś takim „śmieszkiem”, zawodnikiem, który rozładowuje napięcie?
Akurat tak się złożyło, że mamy 12 ludzi, z których 10 to prawdziwi żartownisie. Każdego dnia jest bardzo zabawnie, jesteśmy zgraną ekipą. Czasami powiemy jakiś żart, który z pozoru może zaboleć, ale do wszystkiego mamy dystans. Choć oczywiście nic na siłę. Kiedy widzę, że jest naprawdę gęsta atmosfera, to czasem rzucę jakimś sucharem (śmiech). Lubię też czasami komuś coś schować. Może to dziecinne żarty, ale kolegów z drużyny śmieszą.

Niedawno zagrałeś w Legii 100 mecz i zdobyłeś 1000 punkt. Przywiązujesz wagę do takich jubileuszy?
Gdybym nie przeczytał o tym na Twitterze, to nawet bym nie wiedział. Nie liczę swoich punktów, żyję chwilą i z meczu na mecz. Nie patrzę na statystyki. Wygraliśmy to wygraliśmy, jako my, a nie jako ja. Czasem czytam różne zestawienia w Internecie, ale nie przywiązuję do nich wagi. Jeśli mnie w nim nie ma, nie jest mi smutno, a jeśli jestem, to miło, ale nie zależy mi.

Podobno uwielbiasz gotować?
Tak!

Myślałeś o tym, żeby po zakończeniu kariery otworzyć restaurację?
Restauracji na pewno nie otworzę, bo jest to ciężki kawałek chleba. Ale ostatnio dostałem propozycję zgłoszenia się do programu „Ugotowani”. Moja narzeczona bardzo mnie do tego namawiała, ale jesteśmy świeżo po remoncie i niestety nie mam takiego dużego stołu, żeby wszystkich zmieścić.
W każdym razie – bardzo lubię gotować, ale przede wszystkim dla swoich najbliższych. Restauracja…? Hm…

A może jakaś mała knajpka na Pradze? To teraz bardzo modna dzielnica z wieloma klimatycznymi lokalami.
Kto wie, kto wie…

Skąd w ogóle wzięła się ta pasja?
Wychowałem się z mamą i to głównie dlatego. Zawsze, kiedy gotowała, lubiłem przebywać w kuchni i chciałem jej pomagać. Jak byłem mały, obierałem marchewki. Później mama nauczyła mnie kilku przepisów, a teraz je ulepszam, dodaję coś od siebie, szukam nowych w Internecie. Chętnie eksperymentują z kuchnią. Nie mam ulubionej kuchni, mieszam je ze sobą, włoska, meksykańska, ostra, łagodna. Gotuję to, na co mam ochotę. Na pewno będę gotować swoim dzieciom i chciałbym, żeby nauczyły się tego ode mnie. Może one zostaną kucharzami? Kto wie kim będą? Może koszykarzami w Legii, w ekstraklasie?


emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Michał Pietrzak - Niedźwiedź włamał się po smalec w Dol. Strążyskiej

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na warszawa.naszemiasto.pl Nasze Miasto