Stajenny klubu jeździeckiego "Purus" w Mysłowicach, należącego do przewodniczącego mysłowickiej Rady Miasta, chcąc wymusić na koniu wejście do przyczepy, zawiązał pętlę na jego języku sznurkiem do wiązania snopków. - Zacisnął ją i zaczął ciągnąć zwierzę. Początkowo Sali szła, ale potem zaczęła się cofać. Sekundę później jej fragment języka (6 cm - przyp. red.) leżał już na ziemi - opowiada oburzona Ines Dylewska, świadek zajścia. Na miejscu obecni byli też właściciel konia i instruktorka jeździectwa. Nikt z nich nie zaprotestował. Za to teraz oboje przerzucają się odpowiedzialnością. Stajenny, jak dowiedzieliśmy się nieoficjalnie, został już zwolniony.
- Ufałem tym ludziom bezgranicznie w sprawach koni. Stały się moją pasją dopiero 1,5 roku temu. O wielu rzeczach jeszcze nie wiem - tłumaczy się w księdze gości na oficjalnej stronie internetowej "Purusa" Sławomir Liszka, właściciel klaczy.
Za całą sprawę obwinia instruktorkę Jolantę Ziaję-Kardykę i jej partnera prowadzącego klub w Sławkowie, dowódcę oddziału policji konnej w Chorzowie, Karola Molędę, który jednak nie był obecny wówczas w stadninie .
- Wierzyłem, że ich metody, nawet jeśli wyglądają brutalnie, są bezpieczne. Nie wiedziałem, że to ślepe zaufanie stanie się przyczyną dramatu- ciągnie.
Jego wersję potwierdzają świadkowie, podkreślając, że kiedy stajenny zawiązał koniowi sznurek na języku, oni protestowali.
- Kiedy było już po wszystkim, pani Jola pojechała na zawody. Nie udzieliła koniowi pomocy. Jestem gotowa zeznawać - zapowiada Dylewska. Twierdzi, że to już nie pierwszy raz, kiedy była świadkiem takiego znęcania się nad końmi w "Purusie".
Ziaja-Kardyka na temat konia nie chciała z nami wczoraj rozmawiać. Powiedziała tylko, że jej prawnik sporządza odpowiednie dokumenty, a stajenny potwierdzi, że to pan Sławek kazał zawiązać pętlę na języku konia. "Zanim zdążyłam cokolwiek zrobić, koń będąc już w przyczepie, odsadził się do tyłu, sznurek zaczepił się prawdopodobnie o rurkę z przodu przyczepki i koniuszek języka spadł na ziemię" - napisała na oficjalnej stronie klubu. O zdarzeniu nie powiadomiła prokuratury. Podobnie jak i jej partner, policjant, który przyznaje, że wiedział o zdarzeniu. - Mieliśmy nadzieję, że sprawę uda się załatwić normalnie. Chcieliśmy odkupić klacz - mówi Molęda.
Prokuraturę o sprawie powiadomił dopiero właściciel zwierzęcia... tydzień po zdarzeniu. Jacek Ratka, zastępca powiatowego inspektora weterynaryjnego w Ty-chach, informuje, że zwierzę znajduje się w Udorzu, gdzie jest pod opieką weterynaryjną. - Sporządzamy wniosek do prokuratury - dodaje.
Oburzony jest Mikołaj Rey, prezes Małopolskiego Związku Jeździeckiego.
- Jestem zbulwersowany. Zajmuję się końmi od 30 lat i nawet w koszmarze nie przyszłoby mi coś takiego do głowy.
Gazeta Lubuska. Winiarze liczą straty po przymrozkach.
Dołącz do nas na Facebooku!
Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!
Kontakt z redakcją
Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?