Nasza Loteria NaM - pasek na kartach artykułów

Krzysztof Bartnicki, o przekładzie dzieła Finnegans Wake Jamesa Joyce'a

Monika Chruścińska
Wyobraźcie sobie 628 stron zapisanych nie słowami, układającymi się w opowieść, ale angielskimi wyrazami przełamywanymi słowami kilkudziesięciu albo i stu innych języków... I teraz przetłumaczcie to! Niemożliwe? A jednak Krzysztof Bartnicki, pochodzący z Opola, a od osiemnastu lat mieszkaniec Mysłowic, wziął się za barki z "Finnegans Wake", ostatnim dziełem Einsteina literatury, jak nazywany jest James Joyce, i jako pierwszy w kraju przełożył na język polski. Literaturoznawcy już okrzyknęli, że to jak wspiąć się na Mount Everest.

Sam Bartnicki wątpi jednak, że znajdzie się wielu takich, którzy przeczytają książkę i zrozumieją. Bo nawet jeśli ktoś jest poliglotą, musi znać jeszcze historię, rodzaje instrumentów irlandzkich czy przyśpiewki z Mołdawii. Nie bez powodu "Finnagans Wake" (w polskim tłumaczeniu tytuł brzmi "Finneganów tren") uchodzi za najtrudniejsze dzieło świata.

Z Krzysztofem Bartnickim, o jego przekładzie dzieła "Finnegans Wake" Jamesa Joyce'a na język polski rozmawia Monika Chruścińska

Jak to się stało, że sięgnął pan po Joyce'a?
Wcześniej nie byłem jego wielbicielem. Choć Finnegans Wake podobało mi się z powodu konstrukcji nowego języka. Zaczęło się prozaicznie. Chciałem zabłysnąć w CV. Przyjechałem na czarny Śląsk i musiałem coś robić. Zacząłem tłumaczyć - byłem tłumaczem przysięgłym, przekładałem teksty techniczne, prawne, ekonomiczne. Nie marzyłem, żeby zostać tłumaczem literatury, ale na niej znałem się zdecydowanie lepiej.

Z kolei stwierdzenie, że książka jest nieprzetłumaczalna, działało na mnie jak płachta na byka. Sądziłem, że takich jak ja jest w Polsce więcej, i prędzej czy później się spotkamy. Niestety, nie. Może ludzie są mądrzejsi, mniej naiwni i wiedzieli, że nie ma się po co w to pakować. Na przełożenie książki dawałem sobie początkowo dwa lata. Byłem jednak naiwny. Teraz wiem, że nie przetłumaczyłem Finnegans Wake z języka angielskiego na język polski, a jedynie przełożyłem język, który Joyce wymyślił, na jego polską wersję. Nazywam to spolszczeniem.

Pana poprzednicy nie skończyli swoich przekładów....
Zmarli i nie możemy im mieć tego za złe. Pojawiło się nawet myślenie, że nad książką ciąży klątwa. Jeśli wierzyć w nią, za symboliczne można by przyjąć, że Tomasz Mirkowicz zmarł 7 maja, kiedy ja obchodzę urodziny. Ludzie, którzy chcą naprawdę się w nią wczytać, musieliby obudować się szafą przypisów. Nawet jeśli ktoś znałby 116 języków, to nie będzie znał historii, rodzajów instrumentów irlandzkich, przyśpiewek z Mołdawii. Podobnie było z "Ulissesem" Słomczyńskiego - sprzedano 100 tys. egzemplarzy, a mało kto przeczytał książkę.

Jak tłumaczy się takie dzieło?
Jeśli chce się poznać wielopoziomowe i wielojęzykowe gry joyce'owskie, trzeba obłożyć się literaturą. A w ciągu miesiąca wychodzą dwie książki o "FW". Nawiązałem kontakt z czołowymi "dżojsologami", Katarzyną Bazarnik i Zenonem Fajferem, ich pomoc okazała się nieoceniona. W ten sposób tłumaczyłem pięć linii na godzinę. Jedna strona dziennie to była dobra dniówka.

Książka zawiera też polskie słowa?
Tak. Na przykład: pszczoła, orzeł. Jest też miasto Lublin, które Joyce'owi spodobało się bardzo, dlatego, że jak zamienimy w nim "L" na "D" otrzymamy Dublin.


*NAJZABAWNIEJSZE ŚLĄSKIE SŁOWA - WYNIKI PLEBISCYTU
*WALCZYMY O USTAWĘ METROPOLITALNĄ - POZNAJ EFEKTY

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Danuta Stenka jest za stara do roli?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wróć na myslowice.naszemiasto.pl Nasze Miasto